Helderan

Królestwo sesji RPG


#1 2011-04-18 23:33:27

 Jerzyk

Użytkownik

Skąd: Ząbki
Zarejestrowany: 2011-04-17
Posty: 50
Punktów :   

SESJA "Piekielny brewiarz"

PIEKIELNY BREWIARZ



PROLOG





-On nie stanowi dla was żadnego zagrożenia, przecież wiecie o tym bardzo dobrze.
-Nie rzecz w tym jaki jest teraz tylko jaki może być niebawem. Czyżbyście nas nie doceniali?
Po chwili zastanowienia starzec odrzekł.
- Ależ skąd, wydaje mi się tylko iż trochę przesadzacie książę. Ten robak działał w cieniu przez setki lat bojąc się wychylić na światło dnia choćby odrobinę swego parchatego cielska.
-Ale jak widzicie zdobył się na odwagę i teraz knuje, jak tu niezauważenie pod moim nosem urobić trochę dla siebie.
-Co w związku z tym macie zamiar zrobić?
-Już moja w tym głowa żeby ten padalec stracił resztki nadziei na pozyskanie wiernych.
-Nie chciał bym was poganiać książę ale jutro czeka mnie ciężki dzień. Jeśli pozwolicie, do rzeczy. 
-Twoja bezczelność przechodzi nawet moje wyobrażenie starcze. Chcę abyś oczy miał szeroko otwarte i nie pozwolił się zaskoczyć.
-Mówicie jak byście mnie nie znali książę.
Basowy śmieszek rozległ się po dormitorium.
-Tak...

     A niebo tego wieczoru zalane było szkarłatem, bóg jeden wie co szykował następny dzień...


PŁONĄCE WIEDŹMY



http://img849.imageshack.us/img849/8893/wiedmy.jpg



MUZYKA http://www.youtube.com/watch?v=UkvNmb9tMII

     Chmury zbierały się nad  niewielkim miasteczkiem Gardamiin  podobnie jak ludzie na placu głównym, chcący zobaczyć egzekucję. Tego późnego popołudnia stracona miała być wiedźma złapana w pobliskim lesie na odprawianiu czarostwa i jej uczennica, brzemienna dziewka posądzona o cudzołóstwo z diabłem i sędziwy heretyk znany jako  Jurgen marynarz. Przywiązane do pali ciała sterczały nad stosem chrustu i porąbanego drewna przez niemal cały dzień. Błotnisty plac powoli zapełniał się pospólstwem żadnym krwi i bólu. Zadziwiające jak bardzo prości ludzie pragnęli oglądać cierpienia innych. W tych chwilach jak ta, znikało gdzieś współczucie i żal, ustępowały okrucieństwu i nienawiści często kierowanemu do ludzi całkowicie nieznanych. Wystarczyła świadomość sprawiedliwego sądu bożego wydanego przez usta miejscowego klechy. Tak to załatwiano w małych miasteczkach na prowincji królestwa, kapłan po wykonanym wyroku wysyłał pismo do najbliższego opactwa gdzie było rozpatrywane, w efekcie czego do kościoła któremu podlegał teren egzekucji napływały dobra "niezbędne do prowadzenia świętej misji" jak to lubili określać kapłani. W rzeczywistości owe dobra ograniczały się do paru beczek wina lub piwa, sztuk srebra lub z rzadka (ku zawodowi ojców) nowych szat i sandałów. Mimo to szaty kapłana odprawiającego egzekucję nie wyglądały na zbyt zadbane a sam klecha cuchnął zgniliznom i potem. Jego pozbawiony szacunku i współczucia głos napawał niechęcią do wdawania się z nim w jakiekolwiek rozmowy, mimo to jednak co chwila był zagadywany.
     Wszyscy skazani czekali w milczeniu na wyrok przyjmując szeptane oszczerstwa ze strony mieszkańców. Brzemienna kobieta miała oczy przekrwione od łez które na jej różowych przybrudzonych policzkach zostawiły smugi czystej jasnej skóry. Na głowie miała białą chustę skrywającą kręcone, kasztanowe włosy a odziana była w ziemistego koloru suknię. Co jakiś czas przechylała ciało to na lewą to na prawa stronę dając odpocząć na przemian zbolałym nogom. Po jej prawej stronie wisiała starsza kobieta o rozczochranych rudych włosach i zielonych oczach, to ona posądzona była o czarostwo w lesie. Podobno wywoływała duchy z lasu by zmuszać je do tańca pośród drzew, zakłócając ich odwieczny spokój. Wiedźma podczas szarpaniny pojmania rzucała klątwy i pluła, z tego powodu urwano jej język cęgami a do ust wetknięto płócienną szmatkę by się nie wykrwawiła przed egzekucją. Była wychudzona i brudna a po brodzie ściekał jej strumyk krwi kapiąc na chrust, plamiąc wysłużoną niegdyś, białą suknie. Dłonie wszystkich skazańców splecione były po przeciwnej stronie pala a liny oplatały ich ręce aż po łokcie. Uwolnienie się z takiego splotu było niesłychanie trudne, żeby nie rzec niemożliwe. Mocny uścisk lin pozostawił na skórze trzeciej dziewki okropne sińce a jej dłonie z niedokrwienia posiniały tak bardzo że nie była by w stanie uwolnić się z więzów nawet gdyby krepowały ja splecione na prosty supeł. Dziewczyna ta podniosła się jak by stając pewniej na nogach gdy wiatr zawiał mocniej. Jej kruczoczarne długie włosy potargał ten świeży powiew jakby dodając sił. Twarz dziewki była piękna ale to jej wielkie błękitne oczy przyciągały cała niemal uwagę. Nie jeden zobaczył by w nich cały świat i niejeden  był by przypłacił to uczucie bólem złamanego serca. Kobieta bowiem ta pałała takim urokiem że nie było mężczyzny w mieście, ba! Nie było mężczyzny w królestwie na tyle odważnego by zaryzykować dłuższe spojrzenie w jej oczy. Jej usta niczym wymalowane świeżo wyciśniętym sokiem z malin lśniły mimo braku słońca na niebie. Usta tak ponętne iż sprawiały wrażenie jadowitych, niedostępnych dla zwykłego człowieka. Jej suknia w kolorze stonowanej czerwieni podkreślała kobiece kształty, rozpięta u piersi dawała poczucie wolności i swobody dziewczyny, żadnej bowiem dziewce w mieście nie przystało rozwiązywać rzemieni u gorsetu. Wpatrując się w tłum wzrokiem pojmanej sarny rzekła.

-Dziś wszystkich was spotka śmierć ... tak jak i mnie stracicie tak i was pochłoną czeluści piekieł. Teraz to wy radujecie się z z mojego żałosnego losu lecz jeszcze dziś zatańczę radosny pochulaniec z kostuchą nad waszymi truchłami i to ja śmiać się będę do łez z losu jaki wam przypadł. Spokojny głos dziewczyny który w innych okolicznościach mógł by być postrzegany jako delikatny i dźwięczny teraz zyskiwał na sile. 
-Kościół wasz w niczym nie różni się od piekła! A wasi zakłamani kapłani przyniosą na was jeno zgubę!!! W tym momencie stara wiedźma uniosła łeb i rzuciła głębokie spojrzenie w jedynego spośród zebranych krasnoluda. Jej nienaturalnie zielone oczy kwitły blaskiem, jak gdyby nie należały do starej baby a do niewinnego dziecka. Starucha wpatrywała się dłuższą chwilę w wojownika jak gdyby spoglądała wprost w jego duszę. Mężczyznę w pewnym momencie zaczął ogarniać strach i zlewać zimny pot, dłonie delikatnie drżąc zamarły podobnie jak nogi. W tej chwili wiedźma otworzyła gębę z której wypadł przekrwiony kawałek płótna dając upust tęgiej jusze która lać się zaczęła niczym wino z odkorkowanej butki. Przeszywający dreszcz przeszedł po jego ciele a on sam odnosił wrażenie jak gdyby gęba wiedźmy była tak blisko jego twarzy że mógł by przysiąc że czuje jej głęboki oddech i metaliczny smak krwi w ustach.
-I na nic wam się zdadzą modły! ! !... -Wciąż krzyczała młoda czarownica.
-MILCZCIE LADACZNICO! ! ! PIEKIELNA KURWO NIE SĄCZ JADU W SŁOWACH ZAWARTEGO!!!-Wykrzyczał zakonnik otwierając flakon ze święconą wodą i zaciskając zęby z grymasem nienawiści na twarzy począł kropić wiedźmę. Jego ruchy przypominały bliżej chłostę biczem niż zlewanie woda święconą, lecz efekt był nad wyraz współmierny, gdyż tam gdzie spadła kropla cieczy tam w delikatną skórę dziewczyny wżerał się ogień paląc nie tylko jej tors lecz także twarz i ramiona. W amoku kapłan począł chlapać po wszystkich trzech kobietach paląc ich skórę do mięsa. Skazany marynarz znajdował się na tyle daleko od kapłana że na niego spadło tylko kilka kropel żrącego płynu, zmieniając plamy na odzieniu w blizny na skórze. Gdy ojcu na twarzy pokazywać się zaczęły wypuklenia żył pod wpływam pulsującej weń krwi dziewkom ta płynęła obficie z wielu ran na ciele. Rozlegał się przerażający krzyk kobiecych pisków i jazgot znany tylko salom tortur w klasztorach inkwizycji.
-Plugawy szatański pomiot!!!- Krzyczał klecha nie zdając sobie sprawy iż przed chwilą wylał całą zawartość flakonu na nieszczęśnice. Ciała ich były niemiłosiernie popalone, jak gdyby nie było to efektem święcenia a wielogodzinnej tortury. Najgorzej wyglądała młoda czarownica która jako pierwsza została oblana, jej twarz w niczym nie przypominała pięknej buzi jaka miała przed chwilą. Jej twarz? Rzec by można było iż kobieta jej nie ma... a jeno wypalony strup sączący się czerwienią. Z wszystkich ran skazańców ulatniał się siwy opar a syk jaki towarzyszył wypalaniu powoli ucichał. Kapłan zdawszy sobie sprawę iż nie ma już czym kropić uspokoił się dając odpłynąć krwi z głowy. W tej chwili z początku bardzo cicho potem coraz głośniej dało się słyszeć chichot popalonej starej wiedźmy. Chichot przemienił się w śmiech a ten z kolei w coś przepełnionego obłąkaniem i beznadzieją.
     Całej tej sytuacji przyglądał się podróżnik w średnim wieku i nic by nie było w tym dziwnego gdyby stary klecha przez cały czas nie zerkał nań. Jak gdyby wiedział że ów mężczyzna ma mroczna przeszłość. Tak mroczną ... prawie jak przeszłość zakonnika. Tajemniczy przybysz czuł bijącą od niego jakąś niespokojna aurę. Nasilała się gdy kapłan unosił się w emocjach... Jak gdyby tracił kontrolę nad czymś skrzętnie ukrywanym. Mężczyzna posądzony o herezję wydawał mu się dziwnie znajomy jak gdyby już go gdzieś widział. Obieżyświat mimo to z zaciekawieniem obserwował całe zdarzenie będąc ciekawym co dalej się wydarzy.
     
-Podpalić stosy! Ogień oczyści tych nieszczęśników, być może bóg spojrzy na ich nędzne duszę przychylniej jeśli część swych win odpokutują na ziemi. -Wtem miejscowy ceklarz chwycił za pochodnię, spojrzawszy na kapłana czekał na znak. Ojciec wypowiadając słowa jakiejś modlitwy kreślił święte znaki w powietrzu. Słowa nie znane były żadnej z zebranych osób, był to bowiem język kapłański używany od wieków do odprawiania specjalnych obrzędów takich jak egzorcyzmy czy święcenia. Nagle starzec dał znak ceklarzowi a ten rzucił pochodnię pod stopy młodej wiedźmy... W jednej chwili chrust zajął się ogniem paląc najpierw nogi potem tułów i na końcu głowę straconej. Przerażający krzyk znów rozległ się po okolicy...  ta sama czynność powtórzona była przy okaleczonej starusze, ta jednak nie przerywała śmiechu póki ból w bezlitosny sposób nie wykrzywił jej gęby. Sprawa miała się nieco inaczej podczas trzeciej skazanej. Była ona bowiem posądzona o bałamuty z szatanem i o noszenie pod sercem jego plugawego pomiotu. Dziewka w przeciwieństwie do wiedźm błagała o litość, wyrzekała się iż łączą ją jakieś stosunki z diabłami, zaklinała też męża który ją posądzał o zdradę, błagała aby się opamiętał i jej uwierzył. Krzyczała że to jest jego dziecko i że zabija własnego nienarodzonego syna. Jej twarz była zapłakana a łzy towarzyszyły niemal każdemu jej zdaniu. Jej buzia w przeciwieństwie do wiedźm ostała się tylko delikatnie przypalona. Gdy ojciec skierował kroki w jej stronę i spojrzał niewzruszenie na jej skrepowane ciało ta niemal nie zemdlała, oczy jej wyszczerzyły się w przerażeniu tak bardzo jakby ujrzała śmierć w jej najprawdziwszej postaci. Płomienie oświetlały jej postać bezskutecznie starając się ją poparzyć, ta bowiem sprawiała wrażenie iż nie czuje już bólu, że nie myśli już o nim, skupiona szalenie na zupełnie innej rzeczy. Nad tym co powie Kapłan. Czy a nóż się ulituje, a może jej mąż, może on zmieni zdanie w ostatniej chwili poruszony słowami o zabójstwie własnego dziecka.
-Powiedz Dziewko czy żałujesz swego czynu?- Zapytał starzec, ta zaś w efekcie odrzekła głosem stanowczym lecz jękliwym.
-Nie zrobiłam tego !!! Boże nie zrobiłam! błagam, błagam o,ojcze!!!
-Jeśli się przyznasz Twój osąd może okazać się łagodniejszy, wiec o tym- Dodał zupełnie spokojnym tonem. 
-Ojcze błagam! . . . Fratinie!!! Nie zostawiaj mnie tak, noszę twe dziecię!!!- Kobieta wybuchnęła płaczem jej oczy już od dawna były zapuchnięte aż dziw iż znalazła w nich jeszcze siłę na kolejne łzy.
-Nie łżyj suko! Ojcze róbcie co trzeba! Nie słuchajcie jej.- Odezwał się mąż skazanej na co klecha odpowiedział.
- Miałaś swoją szansę teraz przyjmij karę.- Dał znak ceklarzowi a ten uniósł trzecią pochodnię podpaloną o stos starej wiedźmy. Kobietę ogarnął szał na widok pochodni w czego efekcie poczęła krzyczeć.
-Tak, tak!!! cudzołożyłam z diabłami!!! Żałuję tego ojcze jak bardzo żałuję! Omamiły mnie swymi kłamstwami!!! O ja nieszczęsna! Robiłam to! Robiłam...! -Kapłan jakby nie zdziwiony zapytał.
-Czy słowa twe nie są wymuszone przez strach?
-Nie, nie, prawdę rzecze... prawdę...prawdę...prawdę- Kobieta z każdym słowem mówiła ciszej jakby się trochę uspokajając lub, załamując tracąc resztki człowieczeństwa.
-Skoroś się przyznała i skruchę okazujesz, osąd twój w niebie na pewno lżejszym ci będzie.- Starzec skinął na kata w geście by kontynuował.
-NIE!!! NIE!!!!! Mieliście mnie lżej osądzić ojcze!-Na co staruch uniósł rękę.
-Wolicie mieć cięższy osąd w niebie ale za to ziemski padół dłuższy? To bardzo nierozsądne, albowiem życie na ziemi jest tylko doczesne. . . Ale jeśli taka jest wasza wola kobieto...
-Tak! Tak chce! Taka ma wola ojcze!- Dziewka zaczęła się spazmatycznie radować spuszczając głowę.
-W takim razie w geście łaski jaką obdarzył mnie pan, tylko przebijemy wam brzuch kobieto by zabić dychające pod waszym sercem plugastwo. -Nagle uniosła głowę z miną na nowo pełną bólu.
-Jak to... ? Ale ... nie... nie.- poczęła szeptać jakby do samej siebie. Wtem ceklarz dobył wideł opartych o ścianę pobliskiego domostwa i szybkim krokiem podchodząc do zawieszonej dziewki przebił jej brzuch. Kobieta zamarła, nie zdążyła nic powiedzieć, teraz tylko wpatrywała się w oczy oprawcy. Oczy pełne łez i współczucia.
-Tak dla was Marianno będzie lepiej- Wyszeptał po czym wyciągnął ostrze. Krew i płyny polały się obficie z jej trzewi na co kapłan rzekł.
-Sprawiedliwości stało się zadość!- Po czym spojrzał radosnym wzrokiem na marynarza. W jego grymasie można było dostrzec podobieństwo do miny jakie robi małe dziecko szturchające patykiem dogorywające pisklę które wypadło z gniazda pod nieobecność matki. . .

Ostatnio edytowany przez Jerzyk (2011-04-21 21:31:00)


Odgrywaj swoją postać zgodnie z jej charakterem nawet jeśli nie spodobało by się to innym graczom. Pamiętaj że w tym świecie możesz wszystko!

Offline

 

#2 2011-04-22 07:42:29

Majkel Owen

Administrator

Zarejestrowany: 2011-04-17
Posty: 23
Punktów :   

Re: SESJA "Piekielny brewiarz"

Galar wciąż czuł na sobie diabelskie spojrzenie starej wiedźmy. Nigdy nie wierzył w czarownice, uważając to za wymysł żądnych krwi kapłanów. Solidna maczuga i celna kusza rządziły jego światem, nie jakaś tam magia. Dobre dla tych, co nie potrafią przywalić komuś w nos. Nie wtrącał się jednak w sprawy ludzi, zostawiając im mordowanie się i podpalanie na stosach. W tej krótkiej chwili poczuł jednak, że coś się odmieniło. Czuł jak starucha samym tylko wzrokiem niemal powaliła go na kolana.
„Może to tylko wrażenie starzejącego się krasnoluda?” – zapytał się w myślach, ocierając czoło z potu. „A może to stara rana w prawej nodze odezwała się w chwili słabości  umysłu? Trzeba było palnąć wiedźmę w łeb i nie byłoby problemu.”
Smród spalonych ciał drażnił go i sprawiał, że żołądek podchodził mu do gardła. Przekleństwa miotane przez tłum wieśniaków tylko wzmacniał to uczucie. Obrzydliwe tępaki zawsze wzbudzały w nim mdłości. Niewielka, ale bardzo dobrze zbudowana postać krasnoluda wpatrywała się w pozostałych skazańców. Może i tamte dwie kobiety miały coś wspólnego z czarami, ale ta dwójka? Krwawiąca młoda dziewczyna i stary zapijaczony wilk morski. Po ich twarzach widać było, że nawet razem nie posiadają więcej magii, niż czterolistna koniczyna.
„Mąż pewnie nakrył ją z innym i z zemsty oskarżył o kontakty z diabłami. Tylko dlatego, że nie potrafi wziąć kobiety jak należy i zmusza ją do szukania ukojenia w ramionach innego. Krasnoludy dbają o swoje kobiety i dlatego są im wierne.  A stary? Pewnie spał zapijaczony w pobliskim lesie, a jakiś wieśniak wziął jego bełkot za magiczne zaklęcia.”
Galar Dunarson przyglądał się temu żałosnemu przedstawieniu, czując , że nie może dłużej stać cicho. Nieświadomie położył rękę na trzonku maczugi. Skierował wzrok ku kapłanowi, który sam sprawiał wrażenie opętanego. Po chwili cofnął dłoń, uznając, że to raczej głupi pomysł. Tym razem mogłoby nie skończyć się tylko na uciętym palcu, zresztą tylko lewej dłoni, a smród palonego krasnoluda byłby chyba jeszcze gorszy niż odór ludzkiej pieczeni.
„Po jaką cholerę ruszałem się z rodzinnej kopalni? Zachciało mi się przygód. Kłopoty i nic więcej. Naczelny konstruktor i budowniczy jego królewskiej mości Hamre Krótkobrodego, to przecież zbyt spokojne zajęcie dla Galara Kamiennej Głowy Dunarsona. A ojciec powtarzał mi, że skłonność ludzi to zadawania bólu z byle powodu prędzej czy później wzbudzi mój sprzeciw. Staruszek miał łeb na karku.”
Kamienna Głowa odchrząknął i splunął  nabierając sił, by zabrać głos nim kat przystąpi z pochodnią do starego Jurgena. Wyraz jego twarzy wzbudzał w nim litość, podobnie jak wykrwawiająca się dziewczyna.
"Może dam radę zatamować ranę jeśli wszystko dobrze się skończy.Chyba, że braciszek zarządzi moją egzekucję, uznając, że nieczyste siły przeszły ze spalonej czarownicy na mnie.Przynajmniej będzie okazja, żeby rozbić kilka łbów.A teraz do rzeczy"
- Jakaż to wina spoczywa na tym starcu? – wykrzyknął Galar swoim grzmiącym jak młot kowalski głosem. – Czy macie dowody na jego herezje? – dodał czując na sobie spojrzenia odwracających się ludzi.


Nawet płonący żywy trup ma swoje jasne strony.

Offline

 

#3 2011-04-24 17:50:02

daamian87

Użytkownik

Zarejestrowany: 2011-04-20
Posty: 11
Punktów :   

Re: SESJA "Piekielny brewiarz"

http://img847.imageshack.us/img847/7687/necromancer.jpg


Carles Mouint



Wśród tłumu, licznie zgromadzonego, by przyglądać się paleniu na stosie wiedź, znajdował się średniej wysokości mężczyzna. Mimo braku wolnych miejsc stojących na to osobliwe przedstawienie, w odległości pół metra od ubranej na czarno postaci, nie znajdował się dosłownie nikt. Zupełnie, jakby w około siebie rozstawił magiczną barierę, uniemożliwiającą przedostanie się do niego. Choć bardziej prawdopodobne było, iż to strach tak działał na tłum wieśniaków.

Skryta w mroku narzuconego kaptura twarz nie wyrażała żadnych emocji. Mężczyzna przyglądał się beznamiętnie całemu zajściu. Przyglądał się poszczególnym skazanym z zaciekawieniem. Nie sądził, aby którekolwiek z nich miało konszachty z diabłem. Nie ta ranga. Nawet najstarsza z nich wydawała się jedynie mocno tym tematem zainteresowana. Carles był natomiast, o ironio, święcie przekonany, iż każda z nich prędzej zmarła by na zawał na widok diabła, niż próbowała się z nim porozumieć, o współżyciu już nie wspominając. Cień pogardliwego uśmiechu pojawił się na moment na twarzy mrocznej postaci.

Kiedy nawiedzony sędzia począł kropić wszystkie trzy kobiety wodą święconą, ta podczas kontaktu z ich skórą poczęła palić ją do kości.
"Kwas. Na głupich wieśniaków to wystarczy." przeszło przez myśl czarodziejowi. Poprawił ułożenie kaptura ręką. Przez krótki moment można było na niej dostrzec kawałek zawiłego tatuażu, wykonanego czarnym atramentem. Nim jednak ktokolwiek zdążyłby się przyjrzeć owemu dziełu sztuki, dłoń ponownie schowana była w szerokich szatach mężczyzny.

Carles już miał odejść, nie chcąc marnować swojego czasu, gdy zwrócił uwagę na kapłana. Jego aura nie była zwyczajna. Czarodziej nie chciał rzucać czarów w środku rozwścieczonego tłumu i bandy magicznych ignorantów, jednak zapamiętał sobie dokładnie twarz owego mężczyzny, wraz z informacją o jego "inności".

Już miał się zbierać. Stosy płonęły, ciężarna została przebita przez skretyniałego kata, do zabicia pozostał dziwny mężczyzna, który nijak nie pasował do kobiet. Nie interesowało to jednak w żadnym stopniu Carles'a. W tym jednak momencie przemówił znajdujący się z przodu krasnolud. Kilka rzeczy nie pasowało do całego zajścia. Po pierwsze, był krasnoludem. Po drugie, wyraźnie sprzeciwił się jedynemu słusznemu losowi, jaki miał spotkać wszystkich "złych". Po trzecie, był krasnoludem. Po czwarte zaś, sprzeciwił się głośno.

Mężczyzna sięgnął wzrokiem do krzepkiej postaci, która stała teraz samotnie na placu. Ludzie w około rozstąpili się, ni to ze strachu, ni to ze zdziwienia. Usta Carles'a ponownie wykrzywiły się w delikatny uśmiech.
"Krasnoludy nigdy nie grzeszyły inteligencją. " pomyślał mężczyzna, z zaciekawieniem oczekując na dalszy rozwój wypadków.

Offline

 

#4 2011-04-26 17:14:35

 kamilus222

Użytkownik

23061357
Zarejestrowany: 2011-04-18
Posty: 20
Punktów :   

Re: SESJA "Piekielny brewiarz"

Pod szarymi chmurami, przywiązany do pala stary marynarz z Kalzardu czekał na wykonanie egzekucji. Do końca nie wiedział jak się znalazł w tak niefortunnej sytuacji. Z poprzedniego dnia, pamiętał tylko wyśmienicie smakujący, miejscowy trunek i dwie dziewki otulające wielkimi piersiami jego, starą Kalzardzką zapijaczoną twarz.
,,Gdyby widział mnie teraz, mój ojczym na pewno pierwszy by się rzucił podpalić stos" uśmiechnął się lekko na samą myśl o swym położeniu.

Jurgen w wieku 6 lat uciekł z domu, od ciągle pijącego i katującego swego wnuka dziadka. Matki młody Jurguś jak wołała na niego babka, nie pamiętał. Zmarła w mękach przy porodzie, przy okazji godząc nożem męża, który był przyszykowany do odcięcia pępowiny.  Gdy czmychnął z domostwa, zaciągnął się na statek ,,Dwugłowego Wilka'' w Hoderan nad morzem Błękitnym.  Po 20 latach służby sam został kapitanem. Pływał po morzach i oceanach aż do teraz, gdy wpadł w długi i musiał sprzedać swą łajbę.

Ciągle był zkacowany aby cokolwiek mógł pamiętać,,Pewnie próbowałem zaciągnąć do łoża jakiegoś klechę lub piłem z jakimś Heretykiem'' Póżartem zapytał się siebie co znając jego poprzednie wyczyny, nie można było tego wykluczyć.

Wśród krzyków palących się kobiet staruch usłyszał krasnoluda, którego wcześniej lustrując tłum nie zauważył.,,A ten co, z masztu spadł, że interesuje się ca co zostałem skazany? A zresztą sam chętnie się dowiem''Po czym zaczął się wsłuchiwać mimo jęków dziewek w słowa  klechy.

Ostatnio edytowany przez kamilus222 (2011-04-29 09:12:02)


Czterech rzeczy nie do się cofnąć: wypowiedzianego słowa, wypuszczonej strzały, boskiego dekretu i czasu.

Offline

 

#5 2011-04-29 17:24:51

 Jerzyk

Użytkownik

Skąd: Ząbki
Zarejestrowany: 2011-04-17
Posty: 50
Punktów :   

Re: SESJA "Piekielny brewiarz"

INKWIZYCYJNA RZEŹ



http://img508.imageshack.us/img508/8349/inkwizycyjnarze.jpg



MUZYKA http://www.youtube.com/watch?v=_qtmj8ZG6bQ

Czarny tuman dymu unosił się nad Gardamiin tego dnia a mieścina jak gdyby odcięta od rzeczywistości zajęta była wielkim wydarzeniem, gdy smród palonego mięsa rozchodził się w około...
- Czy ja dobrze słyszę?- burknął uśmiechnięty kapłan. Jego mina szybko zrzedła gdy odwrócił się by spojrzeć na tego który śmie zakłócać egzekucję. Na przedzie zbiorowiska dostrzegł krępego krasnoluda od którego ludzie nagle poczęli się odsuwać.
- Nie jesteście tutejsi prawda panie?- kapłan po zadaniu retorycznego pytania kontynuował.
- Dobrze zatem, wszak moja to wina że pośpiesznie wykonać wole pana chciałem i nie zdążyłem ogłosić win owych skazańców. Może dlatego iż zostałem przezeń wyprowadzony z równowagi co nie wypada komuś o moim statusie, może z tego powodu iż inne obowiązki wzywają. Mimo tego iż są już osądzeni a ich wyroki postanowione ogłoszę iż ten oto heretyk skazany został za bałamuty z jedną z sióstr zakonnych na tyłach gospody tutejszego miasteczka. To wystarczające przewinienie by zostać surowo ukaranym, jak gdyby tego było mało nędznik ten nadużywał picia i jedzenia nie stosując umiaru w niczym. Co gorsza szarlatan bluźnił przeciw bogu w amoku alkoholowej agresji. To przewinienia wystarczająco obciążające. A wam panie polecam spowiedź, żeście z ciekawości w powątpiewanie owiali osąd wydany przez sługę bożego.- Kapłan odwrócił się ignorując krasnoluda i uniósł rękę na znak by ceklarz przygotował pochodnię.
- I tak oto uwalniam waszą duszę nieszczęsny grzeszniku od dodatkowych cierpień w zaświatach! Niech pan ulituje się nad tobą i okaże swe miłosierdzie!- Po tych słowach skinął na kata, w czego efekcie ten rzucił by płonącą pochodnie pod nogi nieszczęśnika, gdyby nie urwany krzyk kobiety dochodzący z okolic północnej części miasteczka. Ceklarz zawahał się unosząc głowę do góry jak gdyby starając się lepiej słyszeć skąd dochodził wrzask. Zaraz po pierwszym krzyku dało się słyszeć następny... potem jeszcze jeden i tak w efekcie całe północne miasto pogrążone było w jazgocie i co gorsza szczęku metalu. Zaraz do uszu zebranych poczęły dochodzić odgłosy galopu koni. Gdy z za jednej spośród wielu chałup wybiegł mężczyzna potykając się o własne nogi, cześć ludzi poczęła rozbiegać się do swych domostw nie czekając  na dalszy rozwój sytuacji. Zaraz za mężczyzną na kasztanowym koniu wyjechał okuty w czarną zbroję rycerz tnąc bezbronnego nieszczęśnika po plecach, w efekcie czego ten padł bez ducha. Wieśniacy rzucili się do ucieczki, gdy z za budynku wyłoniło się kolejnych pięciu rycerzy unoszących półtora ręczne miecze w powietrze. Jeden z nich dzierżył coś na kształt krucyfiksu umieszczonego na długim drzewcu. Rzucili się galopem na tłum przerażonych wieśniaków, nawet kapłan nie krył zaskoczenia wpatrując się w nadciągającą zgubę. Krasnal całkowicie zagubiony w tłumie trącany i popychany mimo swej krępej budowy ledwie utrzymywał się na nogach. Ktoś nawet nie zauważywszy go w biegu przewrócił się i omal nie wpadł w płonący stos jednej z wiedźm, wiszącej już bezwładnie na palu.
     Carles jako jedyny z gapiów zachował spokój ducha, rzuciwszy okiem na nadciągających jeźdźców ocenił ile ma jeszcze czasu na usunięcie się i lustrując otoczenie począł szukać dogodnego schronienia. Lecz cóż to?! Nie tylko on stał spokojnie wśród tłumu... Kapłan nie drgnął ani o krok, jeno wpatrywał się w nadciągających rycerzy. Intryga przez chwilę wzięła górę nad rozsądkiem... Nie było już czasu na przemyślenia... Trzeba było uciekać!
     Jurgen chyba pierwszy raz w życiu uwierzył w boże miłosierdzie o jakie prosił dla niego kapłan. Nadciągający wojownicy pochłonęli całą uwagę wszystkich zebranych. Nawet ceklarz rzucił się do ucieczki. Nagły przypływ szczęścia okazał się dla starego marynarza większy niż przypuszczał, albowiem w jakiś sposób woda święcona przeżarła główne liny krępujące jego ciało. Rozpoznając w myślach więzy stary wilk morski z wielkim trudem zmagał się z supłami
"Na szczęście miejscowy wymiar sprawiedliwości krępujący me dłonie nie był w tym nazbyt dobry" pomyślał udając zmarłego by nie przyciągać niczyjej uwagi. W rzeczy samej ceklarz nie był zbyt dobry w krępowaniu, nie znając żadnych skomplikowanych węzłów zdecydował się po prostu na dużą ich ilość. Jurgen całkowicie pochłonięty wydostawaniem się z więzów w pierwszej chwili nie spostrzegł iż wisząca obok niego kobieta jeszcze żyje i z twarzą pełna bólu przygląda się efektom jego pracy.
     Gelar Dunarson był coraz bardziej poirytowany, kontem oka dojrzał nadciągających oprawców. Chwycił za kuszę chcąc ją uzbroić, umiał to robić nad wyraz szybko. Moment wystarczył mu na ocenę czasu w jakim zdąży wystrzelić bełt i zmienić broń na maczugę, idealną na bliskie starcie.  Gdy jednak sięgał po swoje dystansowe cacko pewien mężczyzna jak gdyby wyczuwszy jego zamiary, złapał go za rękę i rzekł.

- Nie próbujcie nawet szlachetny panie! To templariusze najświętszego officium! Obraza takiego to śmierć w męczarniach nie mówię tu już o zabójstwie! -Mężczyzna począł uciekać krzycząc jeszcze- Znajda was wszędzie i zabiją!- W rzeczy samej owi najeźdźcy to przedstawiciele kościoła, jego zbrojny wymiar sprawiedliwości. Święci wojownicy walczący w służbie boga na rzecz kościoła. Zaprzysięgli walczyć z herezją i innowiercami, za swój cel obrali nawracanie świata na prawdziwą jedyną wiarę. Mają poparcie samego króla i żądzą się własnymi prawami. Mają własne sądownictwo i własne jednostki, często wykorzystywane do podbijania nowych terenów dla królestwa pod pretekstem szerzenia wiary. Najświętsze officium jednak to nie tylko wojownicy, wśród nich jest wielu łowców głów i kapłanów polujących na tych którzy narazili się w jakiś sposób kościołowi. Mówi się że jeśli ktoś naprzykrzy officium już nigdy nie będzie mógł położyć się spać spokojnie. Stary Galar nie wiele wiedział o społeczności ludzi ale o templariuszach nie sposób było nie słyszeć...   

                                                                                                                                                 

***

   

     Chata już płonęła lecz w jej wnętrzu wciąż ukrywali się przypadkowi mężczyźni. Był to wędrowiec imieniem Carles Mouint, budowniczy i zarazem kusznik Gelar Dunarson, szlachcic Edmun Degaa oraz do niedawna skrepowany Jurgen Smurtiff były kapitan statku "Dwugłowy Wilk". Chata wyglądała na niegdyś zadbane domostwo jakiegoś druciarza, pełno w niej bowiem było drutu wszelkich długości i średnic. Chałupa w układzie konstrukcyjnym w niczym nie różniła się od innych na tych terenach. Niewielki sień w tej chwili gorzał uniemożliwiając wyjście na ulicę, kuchnia póki co ostała się nienaruszona. Wszystko wyglądało na to że do domostwa wdarł się jeden z templariuszy by uśmiercić jego domowników. W rzeczy samej w rogu izby w której znajdowali się ukrywający goście leżało truchło. Należało ono zapewne do właściciela tego przybytku, sądząc po ostrych narzędziach używanych do obróbki drutu w jego dłoniach. Wszyscy mężczyźni trzymali się z dala od okien aby nie zostać zauważonym przez morderczych templariuszy siejących spustoszenie na ulicy. Starali się zachowywać jak najciszej, najtrudniej jednak przychodziło to niedawno przybyłemu szlachcicowi który mimo tego iż dźgnięty śmiertelnie w brzuch, przez cały czas starał się coś powiedzieć. Jurgen jednak przez cały czas zatykał mu usta ręką by siedział cicho. Po jakimś czasie na ulicy nieopodal rozbitego okna chałupy dało się słyszeć rozmowę. Bez wątpienia jednym z rozmówców był znajomy kapłan, tego głosu nie było bowiem sposób zapomnieć.
- Witajcie bracie. Rzekł nieznajomy głos.
- Witajcie, witajcie jak macie na imię?
- Odkąd służę kościołowi ma się od 25 lat nosze imię Lisponder, dowodzę zaś tą niewielką jednostką zbrojnych braci od 7. A jaka wasza godność jeśli można??
- Ojciec Parass, przeprowadzałem w tym mieście egzekucję grzeszników, dopóki mi nie przerwaliście. Przez was jeden z więźniów zdołał zbiec!- Kapłan zezłościł się co bez wątpienia dało się słyszeć w jego głosie.
- Nie unoście głosu bracie Parras mamy rozkaz rozgrzeszyć ostatecznie wszystkich mieszkańców Gardamiin, dlatego zapewniam was iż zbiega i tak dosięgnie ręka boska.
- Z czyjego rozkazu działacie?
- Z rozkazu samego Opata komendatoryjnego  Bonifacego z Miru. 
- Zatem sprawa ta nie cierpiąca zwłoki.
- Całe miasto posądzone jest o konszachty z diabłem.
- Skąd też takie przypuszczenia bracie Lisponderze??!- Odrzekł starzec głosem niezmiernie zaskoczonym.
- To nie są przypuszczenia bracie Parras takie są fakty, wybaczcie ale nie mogę wprowadzać w szczegóły nikogo.
- Rozumiem bracie, niech bóg będzie z wami. Tym czasem muszę udać się do zakonu mam tam sprawę wielkiej wagi. Ufam iż dokończycie żywotu, to znaczy okażecie wole pana i dokończycie zaczęty przeze mnie osąd.- Poprawił się klecha spoglądając na templariusza.
- Oczywiście bracie, nie musicie się o to martwić. Jak wygląda skazaniec? Na koniec każę sprawdzić zwłoki przygotowane do spalenia i upewnię się czy aby na pewno został ukarany.   
- To marynarz, starszy mężczyzna ma drewnianą nogę, nie sposób go przeoczyć. A i jeszcze jedno... z łaski swojej bracie, pewien mężczyzna wśród tłumu odziany w czarną szatę...
- Bracie rycerzu! Pewien heretyk z północnych krain sprawia opór!- Przerwał giermek.
- Po raz kolejny muszę pokazać wam jak się zabija te barbarzyńskie psy? Niech i tak będzie! Ilu poległo?
- Trzech w tym brat Gilbert.
- CO ? ? ! Wybaczcie bracie Parras... weźcie konia- wskazał na wierzchowca giermka.- Obawiam się że będziemy mieli ich trochę więcej niż potrzebujemy.- Po czym ruszył galopem przez jedną z głównych ulic.
     Kapłan po otrzymaniu konia ruszył w stronę klasztoru, giermek zaś z zaciekawieniem podbiegł do płonącego nieopodal paleniska zaciekawiony przeprowadzoną egzekucją wiedźm. Od jakiegoś czasu Carles obserwował rozmówców. Kolejna intryga owiała jego myśli...
" swoją drogą nieźle powozi jak na klechę"... Jurgen zdjął dłoń z ust rannego szlachcica, ten jednak już ledwie patrzył na oczy. Mimo to ściskał w dłoniach jakieś zawiniątko. Marynarz zdał sobie sprawę iż na dłoni ma jego krew a wokoło powstała spora kałuża purpury.
- Na boga pomóżcie...- Rzekł umierający. Wszyscy nagle zwrócili na niego uwagę. Krasnolud jako jedyny czym prędzej podszedł do konającego. Chwyciwszy nóż leżący na podłodze rzekł nie wierząc sam w to co mówi, spoglądając na plamę krwi.
- Musze rozciąć żupan panie, by zobaczyć ranę...- Starszy mężczyzna złapał krasnoluda za dłoń i ścisnął mocno. Wyglądał jak gdyby starał się wywalczyć ze śmiercią jeszcze kilka chwil życia.
- Nie... mnie już nic nie pomorze. Ratujcie moja córkę...- Krasnolud się zdziwił choć wiedział że mężczyzna zaraz skona. Szlachcic opadł luźniej na kolana kapitana. 
- Moja córka jest więziona ... proszę dostarczcie to do twierdzy Gardamiińskiej na Wzgórzu Dziwożon...  przekażcie to Begusowi Wiedziejowi.- Mężczyzna wcisnął krasnoludowi w dłonie zawiniątko, po czym zdjął z palca herbowy sygnet i wręczył go Jurgenowi- To najprawdziwsze złoto, jeśli dostarczycie relikwiarz w takim stanie w jakim go wam wręczyłem ...ghaaaa... otrzymacie sowita nagrodę. Nie wolno  wam tylko go otworzyć... Nikomu nie mówcie o tym że go macie, wielu chce go mieć dla siebie. . . W twych oczach widzę prawość krasnoludzki mężu. Proszę nie zawiedź mnie.- starzec rzucił spojrzenie na Carlesa- Po drodze będziecie mijali klasztor, jest on opętany przez demony... omijajcie go z daleka... gdy gha... hy hyy .... hyyyyyy... gdy ... dotrzecie na miejsce pokażcie sygnet Wiedziejowi, powiedźcie że moją ostatnią wolą było uwolnienie córki...- Mężczyzna po tych słowach zmarł. Każdy ze słuchaczy wiedział że Wzgórze Dziwożon znajduje się na północy. Cała trójka wiedziała też że nie może dłużej pozostać w mieście...


Odgrywaj swoją postać zgodnie z jej charakterem nawet jeśli nie spodobało by się to innym graczom. Pamiętaj że w tym świecie możesz wszystko!

Offline

 

#6 2011-05-05 08:21:26

daamian87

Użytkownik

Zarejestrowany: 2011-04-20
Posty: 11
Punktów :   

Re: SESJA "Piekielny brewiarz"

http://img847.imageshack.us/img847/7687/necromancer.jpg


Carles Mouint



Czarodziej przypatrywał się rzezi, jakiej dokonywali nawiedzeni idioci z zaciekawieniem. Nie uciekał jak pozostali wieśniacy w panice, krzycząc w niebogłosy. Wpatrywał się w mężczyzn, którzy w imię dennej wiary wyrzynali w pień całe miasto. Skoncentrował się, czerpiąc nieco ze swojej mocy, po czym ukształtował trzy pociski czystej energii. Pociski pomknęły prosto w najbliższego rycerza, trafiając go bezbłędnie w tors i głowę. Ciało padło bezwładnie na ziemię. Kiedy towarzysze martwego już wojownika popatrzyli po chwili w miejsce, w którym ułamek sekundy wcześniej stał Carles, dostrzegli jedynie pusty plac.

Mag przechodził przez kolejne pomieszczenia. Większość z nich miała jedną, zasadniczą wadę. Płonęły. Mag nie zrażał się tym, idąc dalej. W końcu znalazł się w pomieszczeniu, w którym ukrywało się kilka postaci. Normalnie przeszedłby dalej, jednak tuż obok domu, w którym się znajdowali, rozmawiało dwóch mężczyzn. Templariusz dowodzący najazdem i kretyn, który przeprowadzał egzekucję. Carles przysłuchiwał się ich rozmowie z zaciekawieniem. Uśmiechnął się delikatnie na wzmiankę o swojej skromnej osobie.

Kiedy obie sylwetki zniknęły, udając się w kierunku swoich spraw, Carles odwrócił się do pozostałych osób, przebywających w pomieszczeniu. Jak się okazało byli tam między innymi nadgorliwy krasnolud, który na oko czarodzieja zginie bardzo szybko, zawdzięczając to swojemu niewyparzonemu językowi oraz starszy mężczyzna, którego ostatnio widział przywiązanego do pala.
-Jak widzę los ci sprzyja.- czysty, głęboki głos Carlesa zabrzmiał w pomieszczeniu. Bez trudu można z niego było wyczytać moc oraz pewność siebie. Cała postać czarodzieja emanowała w charakterystyczny sposób.

Kiedy Carles dostrzegł leżącego na ziemi szlachcica, od razu wydał na niego wyrok.
-Możecie go już zabić. Nie zostało mu więcej jak kilka minut życia, a jak zacznie wrzeszczeć zwróci na siebie uwagę templariuszy.- wypranym z emocji tonem po prostu poinformował wszystkich o tym. Zupełnie tak, jakby śmierć nie była niczym złym czy niespotykanym.
Odwrócił się od leżącego, obserwując okolicę. Kiedy umierający wspomniał o relikwiarzu i sowitej nagrodzie za jego dostarczenie do konkretnego miejsca, jego zainteresowanie sprawą wzrosło.
Chętnie się tym zaopiekuję. powiedział, zabierając zawiniątko krasnoludowi, po czym skierował się do wyjścia z pomieszczenia.

Offline

 

#7 2011-05-06 09:06:05

Majkel Owen

Administrator

Zarejestrowany: 2011-04-17
Posty: 23
Punktów :   

Re: SESJA "Piekielny brewiarz"

Galar zacisnął zęby i posłuchał rady uciekającego wieśniaka. Wyróżniał się w tłumie i raczej dość szybko owiani złą sławą templariusze odnaleźliby wzrokiem strzelca. Zarzucił kuszę na plecy i rozejrzał się po domach. Kątem oka dostrzegł Jurgena wyczołgującego się z niedoszłego miejsca, na którym miał zakończyć żywot.
„Upiekło się staremu łajzie.” – zaśmiał się w duchu krasnolud.
Podbiegł do okrzykniętego heretykiem starca przepychając po drodze kilku spanikowanych wieśniaków, którzy biegali w koło jakby coś odebrało im rozum. Dla młodej kobiety nie było już ratunku. Krwawiła tak mocno, że umiejętności Galara nie pozwoliłyby na uratowanie jej życia.
„Szkoda.” – burknął do siebie Dunarson. „Żeby kobiety krasnoludów miały choć połowę jej urody, to nie mielibyśmy problemów z opustoszałymi kopalniami.”
Po czym chwycił Jurgena za rękę i widząc przestraszoną twarz żeglarza uspokoił go gestem i dodał.
- Spokojnie panie heretyku. Nie zrobię ci krzywdy. Musimy znaleźć schronienie, bo lada chwila dla nas obu będzie za późno. A swoją drogą, jestem Galar Dunarson.
Dym z płonących stosów dawał nieco schronienia. Kamienna Głowa przebiegł sprawnie za ścianę najbliższego domu. Sprawnie na ile to możliwe u krasnoluda z nie do końca sprawną nogą. Dłoń cały czas miał przygotowaną, aby chwycić broń. Krzyki i błagania dobiegały z każdej strony. Prawdziwa rzeź jaką zgotowali tak zwani „słudzy boży” sprawiała, że w jego twardym jak skała ciele krew niemal wrzała.
„Jakiż to bóg nakazuje mordować bezbronnych ludzi? Nawet najsurowsi z  naszych bogów nie pochwalają zabijania, chyba, że konieczność zmusi do tego. Nigdy jednak nie wolno krzywdzić pobratymców.”
Wrzask jaki dobiegł z jakiejś uliczki mieszał się z tętnieniem końskich  kopyt. Galar chwycił swą pięknie zdobioną maczugę. Rękojeść i zwieńczenie okute były metalem. Dół broni idealnie wpasowywał się w dłoń posiadacza, na górze widniała głowa niedźwiedzia rozdzierającego paszczę. Krasnolud wyłonił się zza zaułka, z którego dochodziły już teraz błagalne prośby. Templariusz stał nad klęczącym mężczyzną, który płakał i skamlał o litość, wpatrując się w uśmiechem w swą ofiarę. Rycerz splunął prosto w twarz błagającego i uniósł miecz do góry, żeby zakończyć jego żywot. Dunarson przyskoczył tak szybko jak mógł i z całej siły dmuchnął w kolano oprawcę. Ten runął na ziemię z krzykiem i grymasem wykrzywiającym twarz w nieziemskim bólu. Drugi cios spadł na głowę i uciszył templariusza. Dopiero teraz krasnolud dostrzegł, że klęczący człowiek krwawi dość obficie i że jego pomoc odwlekła śmierć o kilka minut, może godzinę. Jurgen trzymał się za jego plecami.
- Weź tego człowieka do najbliższej chaty! – zawołał do żeglarza. – Ja zawlokę ciało tego wszawego pomiota do innego domu. Może nie odnajdą nas i uda nam się ujść z życiem.
Kończąc to zdanie chwycił zwłoki niedawnego templariusza i przerzucił je sobie przez ramię. Siły miał dość dużo, żeby móc przenieść ciało dorosłego człowieka, nie należało to jednak do zbyt wygodnych zadań. Galar przemknął między kilkoma domami. W końcu zobaczył jak kilka z nich stoi w płomieniach.
„Dom w płomieniach to dobre miejsce na ukrycie śladów morderstwa.” – powiedział sobie w duchu. Czas się pożegnać drogi przyjacielu. – rzucił obojętnie trochę zdyszany krasnolud, kiedy wrzucał ciało wprost w płomienie ledwie trzymającej się jeszcze chaty.
Wybiegł tak szybko jak to mógł i nie oglądając się za siebie pobiegł do miejsca, gdzie uratował mężczyznę. Miał nadzieję, że pozostał niezauważony. W przeciwnym wypadku trzeba będzie ubić jeszcze kilku z tych jegomościów, a tego Galar nie pragnął. Przez słowo „przygoda” bardziej rozumiał podróże, polowania, odkrywanie nowych miejsc i podziwianie cudów jakimi stwórcy obdarzyli świat, a nie rozpierdalanie łbów zaślepionych wiarą idiotów, którzy sami siebie wyznaczyli do walki z siłami diabła, nie wiedząc i nie znając tak naprawdę czym one w istocie są. Raz omal nie natknął się na innego templariusza, ale w porę zatrzymał się i skręcił w inną uliczkę. W końcu dobiegł do miejsca, w którym zostawił Jurgena i na wpół żywego mężczyznę. Wszedł do najbliższego domu. Oprócz wspomnianych przed chwilą ludzi stała tam jeszcze jedna postać. Ten, którego Galar wypatrzył w tłumie myśląc, że to prędzej on może posługiwać się magią, a nie któryś ze skazanych. Jego twarz była chłodna i pewnie u zwykłego człowieka wzbudzała obawy. Krasnolud widział jednak dziesiątki takich jak on i bawił go widok ich obłąkanych twarzy. Wiedział jednak, że to niebezpieczni ludzie i należy unikać kontaktów z nimi, jeśli nie ma takiej konieczności.

„Z takimi jak on lepiej nie mieć nic do czynienia. Nigdy nie walczą honorowo i tylko czekają, kiedy wbić ci nóż w plecy, bo że to kiedyś zrobią jest pewne. Magowie zawsze mają coś nie tak z głowami. Nikt, kto na co dzień chodzi w takich łachmanach nie może być zdrowy na umyśle.”
Rana w ciele człowieka broczyła obficie i nie zostawiała wątpliwości, że jego dusza lada chwila ujdzie do tego ich nieba lub piekła, a może po prostu padnie w cholerę wraz z nim. Nagle dwa głosy dobiegające zza budynku zwróciły uwagę krasnoluda.
„Dowódca templariuszy i kapłan skazujący ludzi na śmierć. Dobrana parka, nie ma co. Najodpowiedniejsze byłyby dla nich dwa bełty posłane prosto z mojej kuszy.”
Wsłuchał się mocniej w ich słowa. Mówili o masowym rozgrzeszeniu mieszkańców Gardamiin z rozkazu opata Bonifacego.
„Ładnie nazwane ludobójstwo.” – pomyślał Galar Dunarson spluwając soczyście na ziemię.
Więcej krasnolud nie słyszał. Przybiegł jakiś giermek i  przekazał wieści o jednym z heretyków. Kamienna Głowa podbiegł do konającego, który jęknął, żeby mu pomóc. Mężczyzna, ku jego zdziwieniu, wręczył mu zawiniątko i poprosił o dostarczenie go do twierdzy na Wzgórzu Dziwożon i obiecując sowitą zapłatę. Przezorny Galar wiedział, że szacowny mag zainteresuje się zawiniątkiem na wieść o nagrodzie, dlatego szybko podmienił jego zawartość z bukłakiem, który trzymał zawsze za pazuchą.

„Trochę szkoda trunku, ale za złoto, które dostanę odbiję to sobie z nawiązką.”
Nie mylił się, łachmaniarz podbiegł do niego i wyrwał mu z rąk pakunek. Galar Dunarson uśmiechnął się pod nosem i spojrzał kątem oka na Jurgena, który widział podmianę zawiniątka i przypatrywał się uważnie całemu zajściu. Tylko dla utrzymania powagi sytuacji rzucił:
- A weź to sobie. Mam już dosyć tych cholernych templariuszy i całego tego miejsca.


Nawet płonący żywy trup ma swoje jasne strony.

Offline

 

#8 2011-05-07 10:30:55

daamian87

Użytkownik

Zarejestrowany: 2011-04-20
Posty: 11
Punktów :   

Re: SESJA "Piekielny brewiarz"

http://img101.imageshack.us/img101/8779/magvj.jpg


Carles Mouint



Czarodziej zatrzymał się w drzwiach, tknięty dziwnym przeczuciem. Rozwinął zawiniątko, które zabrał zniewieściałemu krasnoludowi. Po tym co zrobił, spodziewał się przynajmniej szarży ze strony brodacza, ten jednak tylko się zaśmiał. Było to zachowanie co najmniej dziwne. Przeczucie nie myliło czarodzieja. W środku znajdował się kawałek nic nieznaczącego drewienka.
Odwrócił się powoli w stronę brodacza. Przeszył go spojrzeniem, jednak nie zareagował.
-Jak widzę krasnoludzki lud przestał walczyć o swoje i zaczął ćwiczyć się w zwinności. Cóż, świat schodzi na psy. podsumował mężczyzna. Wyrzucił podmienione zawiniątko w kąt.
-Mam nadzieję brodaczu że walczyć potrafisz, chyba że począłeś zmieniać się w zniewieściałego elfa. A raczej już tą przemianę kończysz.- dodał po chwili z drwiącym uśmiechem na twarzy.
- Jeżeli chcecie stad wyjść cali i zdrowi, a przy okazji nie wpaść w ręce nawiedzonych, chodźcie za mną. powiedział lodowatym głosem, po czym ruszył ponownie w kierunku drzwi.

Offline

 

#9 2011-05-11 15:41:46

 kamilus222

Użytkownik

23061357
Zarejestrowany: 2011-04-18
Posty: 20
Punktów :   

Re: SESJA "Piekielny brewiarz"

Jurgen słysząc za co został skazany aż zaczął się śmiać, lecz nagle urwał słysząc krzyki z północnej części miasta i wybiegających z zakrętu przerażonych 
i potykających ludzi.
   Słysząc syk przeżerających się lin począł rozwiązywać dość łatwy węzeł. Wydostając się z więzłów spostrzegł że kobieta która zdychała obok niego przygląda się jego pracy, lecz ten uśmiechnął się i po chwili był już wolny z kawałkiem sznurka w ręku zeskoczył ze stosu i natknął się na krasnoluda ten jemu
coś powiedział lecz Smurtiff w w krzykach i ogólnym zamieszaniu nie usłyszał.
   Marynarz patrzył na Galara jak załatwia jednego z templariuszy po czym szybko jak to było możliwe z jego drewnianą stopą podbiegł chwycił miecz, człowieka i   wykonując prośbę zataszczył jego do palącej się chaty. Gdy wchodził o mały włos     belka nie roztrzaskała głowy kapitanowi
,,O mały włos'' pomyślał.
   Zasłaniając ręką usta szlachcica by był cicho słuchał rozmów dwóch mężczyzn o
rozgrzeszaniu. Po chwili usłyszał głos szlachcica, który wykrztuszał coś o córce  i twierdzy na wzgórzu. Gdy skończył wyjął zawiniątko i wręczył Galarowi który od razu ją podmienił i oddał magowi.

Ostatnio edytowany przez kamilus222 (2011-05-11 15:45:48)


Czterech rzeczy nie do się cofnąć: wypowiedzianego słowa, wypuszczonej strzały, boskiego dekretu i czasu.

Offline

 

#10 2011-05-15 21:53:30

 Jerzyk

Użytkownik

Skąd: Ząbki
Zarejestrowany: 2011-04-17
Posty: 50
Punktów :   

Re: SESJA "Piekielny brewiarz"

PRZEPRAWA PRZEZ LAS



http://imageshack.us/m/818/2628/walkazniedwiedziem.jpg



MUZYKAhttp://www.youtube.com/watch?v=_BI-Df7j … re=related

    Cała niemal straż skupiona była na tajemniczym barbarzyńcy siejącym spustoszenie w szeregach świętego oficjum. Z pośród pożogi i krzyków słychać się dało donośny głos woja, który niczym ryk niedźwiedzia napełniał strachem i trwogą przeciwników. Bez wątpienia był cudzoziemcem dialekt jakim się posługiwał był bardzo specyficzny. To wydarzenie znacznie ułatwiało mężczyznom opuszczenie wsi. Po wyjściu z płonącego domostwa grupa skierowała się w stronę lasu co w tym momencie było najrozsądniejszym rozwiązaniem. Brakiem rozsądku natomiast wykazał się krasnolud do którego uszu dotarły wojenne okrzyki barbarzyńskiego wojownika. Przystanął on wsłuchując się w odgłosy walki a towarzysze jakby spostrzegli w nim wahanie... Przez tą krótką chwilę krasnolud nie słyszał żadnych innych dzięków. Wpatrzony w płonące chaty pogrążony w myślach nieświadomie zaciskał dłoń na rękojeści obucha. . .
     Mouint był już głęboko w lesie starając się jak najlepiej wykorzystać sytuację na ucieczkę. Zatrzymał się by rozeznać w terenie i ewentualnie dostrzec kulawego marynarza który przecież wyruszył tuż za nim. Drzewa były bardzo przysadziste, ich grube pnie utrzymywały rozłożyste korony. Drzewa bowiem na kształt kolosalnych grzybów rzucały cień na gęsto porośniętą listowiem glebę. Trawa i krzewy rosły tu bujnie dając schronienie wielu zwierzętom. Gardamiin było niespecjalnie dużą wioską której mieszkańcy nie byli w stanie w pełni okiełznać dzikiego lasu. Dlatego pełno w nim było wolnej zwierzyny takiej jak dziki czy łosie. Czarodziej nieco zdyszany, nieprzyzwyczajony do długich truchtów nie czuł się do końca pewnie w lesie, ćwierkot ptaków i szum liści dezorientował go. Mimo tego iż był dzień w lesie na tą chwilę panował półmrok. Słońce jednak powoli poczynało się wyłaniać z za chmur. Mężczyzna mimo sumiennych prób nie dopatrzył się żadnej dróżki ani nawet ścieżki. Mimo tego iż fakt znalezienia jednej w tym nieznanym lesie był nic nieznaczący to dawał by złudne poczucie bezpieczeństwa. A pewności siebie magowi w tej chwili brakowało najbardziej...

     -Psia krew! - Zaklął Smurtiff gdy jego drewniana noga wbiła się głębiej w miękki mech podczas gdy starał się biec. Omal się nie przewrócił a przecież to nie miękkie podłoże było najbardziej trapiące tylko te cholerne badyle o które można było wyrżnąć nie lada orła! Tajemniczy jegomość za którym ruszył Jurgen już zdążył zniknąć mu z oczu. Staruch poddał się stając i łapiąc oddech, przeklinał w myślach fajkowe ziele które dawało się we znaki i kaca męczącego bardziej niż zwykle. Dziś nic nie chlał i odnosił wrażenie że we łbie szumi mu bardziej niż gdyby wydoił pół butelki karchańskiego rumu!
Las niósł echem wrzaski dochodzące z wiochy, były jednak one już dość stłumione by marynarz mógł zdecydować się na odpoczynek. Spojrzał w niebo na chwilę by zorientować się w terenie, mimo gęstych koron bez trudu rozpoznał cztery strony świata. Rozprostował się i począł rozglądać masując zbolałe nadgarstki...

***



     -Gdzie jest ten parszywy krasnolud?- mruczał kapitan pod nosem gdy jego uszu dotarły odgłosy których bez wątpienia w tej chwili obawiał się najbardziej. Wytężył słuch by zorientować się z której strony słyszał przeraźliwy ryk niedźwiedzia, była to jednak próba daremna. Stary marynarz nie miał praktyki w nasłuchiwaniu a dźwięki lasu sprawiały wrażenie jak gdyby docierały z każdej strony. Bystrość i skupienie wyparły wszelkie myśli z jego głowy. To w takich momentach człowiek zaczyna polegać na instynktach skrzętnie tłumionych przez codzienność życia w mieście.
-Cholera- usłyszał marynarz po chwili, bez wahania ruszył w stronę głosu szukając pomocy. Wybiegając z gęstych zarośli niemal wpadł na Carlesa Mouinta. Zawodu jakiego się doczekał po ujrzeniu maga nie udało mu się ukryć na twarzy. Złodziej i bezdusznik nie mógł być nazbyt pomocny... jedyne czego Jurgen mógł się spodziewać to tego że tajemniczy jegomość popchnie go w paszcze bestii by samemu mieć szansę na ucieczkę! Mag szukając wyjścia z lasu odsłonił się wychodząc na polanę. Zanim się zorientował niedźwiedź już wpatrywał się w niego przekrwionymi ślepiami. Przeklinał chwile w których marnotrawił manę na niekonieczne ataki, szukając w głowie zaklęcia mogącego przynieść jakikolwiek skutek w tej beznadziejnej sytuacji. Nagle jego oczom ukazał się krasnolud, wyłonił się z krzaków po drugiej stronie polany. Wiedząc że bestia jeszcze go nie dostrzegła uniósł rękę do góry na znak iż dostrzegł odsłoniętych kompanów. Sprawy przybrały bardzo ciekawy obrót...


Odgrywaj swoją postać zgodnie z jej charakterem nawet jeśli nie spodobało by się to innym graczom. Pamiętaj że w tym świecie możesz wszystko!

Offline

 

#11 2011-05-20 22:09:23

Majkel Owen

Administrator

Zarejestrowany: 2011-04-17
Posty: 23
Punktów :   

Re: SESJA "Piekielny brewiarz"

Galar już miał odpowiedzieć na zaczepkę człowieka w łachmanach, ale nim otworzył usta, ten już biegł w stronę lasu. Najwidoczniej mroczni magowie, na jakiego jegomość wyglądał, mają w zwyczaju rzucanie pogróżek i uciekanie. Krasnolud prychnął tylko pod nosem i postanowił, że lepszego momentu do opuszczenia Gardamiin może nie być. Puścił się więc biegiem ku drzwiom, ale kiedy tylko przekroczył próg jakiś odgłos zwrócił jego uwagę ku sobie.
„Okrzyk bitewny. Barbarzyńca, ale z jakiego plemienia? Widywałem ich nieraz podczas wędrówek, ale takiego wycia nie dane było mi słyszeć. A może tylko zapamiętać? Nie. Krasnoludy mają dobrą pamięć, a zwłaszcza ten. Niezły ruch jak na jeszcze niedawno niewielką, a teraz już w zasadzie konającą w męczarniach wieś. Czarownice, kapłani, templariusze, czarodzieje, żeglarz – heretyk, barbarzyńca i oczywiście ja, Galar Dunarson. Coś mi mówi, że to nie przypadek, że wszyscy trafiliśmy tu akurat w jednym czasie.”
Dunarson otrząsnął się nagle z zamyślenia i spostrzegł, że został daleko w tyle za swoimi towarzyszami. Głos barbarzyńcy ucichł.
„Nie żyje. Albo posiekał zakute łby templariuszy i nie musi dalej się drzeć.”
Zdjął dłoń z rękojeści maczugi i ruszył w stronę lasu, gdzie spodziewał się znaleźć schronienie przed niechcianym wzrokiem ewentualnego pościgu. Płomienie trawiły niemal całą wieś wypełniając okolicę złowrogim sykiem przeplatanym z pojedynczymi okrzykami wyżynanych ludzi. Nawet ptactwo zdawało się zapomnieć o radosny śpiewie, a może templariusze wyrżnęli w pień najpierw przedstawicieli podniebnego królestwa.
Galar biegł dosyć żwawo jak na tęgiego, krótkonogiego krasnoluda. Dopadając do ściany lasu odetchnął głęboko wiedząc, że został niezauważony. Jak na tak wiele nieostrożności, którą się wykazał, miał wiele szczęścia. Teraz napotkał na nową przeszkodę. Lasy nigdy nie należały do jego ulubionych części podróży. Czuł się nieswojo, kiedy miał z każdej strony wielkie, zdradzieckie pnie. Drzewa chyba również nie darzyły sympatią przedstawicieli podziemnych hal i kopalń. Kamienna Głowa przywołał kilka rodzinnych opowieści o swoich krewniakach, którym nie dane było ujść z życiem z leśnych połaci. Zawrócić teraz byłoby jednak szaleństwem. Krasnolud uzbroił się w odwagę i ruszył dalej do przodu. Gęste krzaki utrudniały przejście, rysując twarz Galara. Ten klął pod nosem, pomstując na dokuczliwe badyle. Odpychał je ze złością i łamał. Przystanął na chwilę, by zorientować się w sytuacji. Gęsto porośnięte rośliny nie ułatwiały sprawy. Rozwścieczony Dunarson kopnął w przysadzistego prawdziwka, który znalazł się tuż obok jego stopy.

„Teraz wiem, co wujaszek Bormo miał na myśli, kiedy mówił o lasach, które żyją i pałają nienawiścią do uczciwych krasnoludów. Plączą się i sięgają do ich oczu, drapią i doprowadzają do furii. Wyprowadzają w najmroczniejsze zakątki. Potem już tylko dobijają swą ofiarę głodem, albo napadem dzikich zwierząt. Może by tak zawrócić? Tylko skąd do cholery mam wiedzieć skąd przyszedłem? Wszystko tu wygląda tak samo.”
Gdy tak rozważał możliwości dalszej podróży usłyszał przeciągły ryk niedźwiedzia, gdzieś na lewo od siebie. Duże zwierzę, jak domyślił się po mocnym, stanowczym ryknięciu gotowego do ataku króla lasu.
„Skoro szykuje się do ataku, to znaczy, że musi mieć kogo atakować. Może, któryś z moich niedoszłych – przyszłych towarzyszy tam jest.”
I nim na nowo stracił orientację skierował się pędem w stronę słyszanego niedawno głosu. Ryknięcie powtórzyło się jeszcze dwa razy.
„Chyba jeszcze nie ruszył do boju.” – pomyślał Galar zakładając w biegu bełty na swą kuszę, którą nazywał Ceberem. Krasnolud znal legendę o trzygłowym psie, strażniku podziemi i postanowił nazwać tak broń swej konstrukcji, która miotała trzy pociski naraz, stanowiąc śmiertelne zagrożenie dla każdego, przeciw komu została zwrócona.
Wszystko działo się niemal w biegu. Galar ledwie zauważył, kiedy drzewa i krzewy ustąpiły miejsca niewielkiej polance. Nie mylił się. Niedźwiedź był ogromny, a do tego obaj towarzysze stali przed nim bezradni i wystraszeni. Twarz czarodzieja wyglądała tak nawet zabawnie. Magowie mieli tą cudowną zdolność, że ilekroć nie byli w stanie uderzyć z zaskoczenia, ginęli marnie i żałośnie. Mały uśmiech przemknął po jego twarzy. Broń była już wycelowana w bestię, ale ku zniecierpliwieniu ludzi, krasnolud zwlekał z morderczym uderzeniem.

„Dobry Cerber, nie zawiedź mnie przyjacielu, bo będziemy mieli okazję przywitać się tam na dole z twoim imiennikiem.”
Galar wstrzymał na chwilę oddech, by ograniczyć ruch przez, który miałby spudłować. W ostatniej chwili zwrócił jednak broń przeciw stojącemu na przedzie magowi. Bez wahania nacisnął spust, a trzy zabójcze i precyzyjne pociski pomknęły w kierunku człowieka w łachmanach. Przeciągły świst rozdarł powietrze zwiastując ostatnie chwile życia swej ofiary.


Nawet płonący żywy trup ma swoje jasne strony.

Offline

 

#12 2012-04-22 18:33:28

 Jerzyk

Użytkownik

Skąd: Ząbki
Zarejestrowany: 2011-04-17
Posty: 50
Punktów :   

Re: SESJA "Piekielny brewiarz"

     Strzał okazał się zaskakujący nie tylko dla Carlesa... Nim Jurgen zdążył zorientowac się co przed chwilą się zdarzyło, jego towarzysz leżał już na glebie. Stary marynaż nie czekając na dalszy rozwój sytuacji rzuciał się do dalszej ucieczki. Nie miał  by najmniejszych szans na przetrwanie gdyby nie fakt że zwierze zatrzymało się nad dogorywającym magiem... Jego męki szybko się skończyły gdy bestia spostrzegła, iż Carles jeszcze dycha. Ten incydent dał starcowi kilka metrów przewagi nad niedźwiedziem, lecz te kilka metrów to zdecydowania za mało by umknąć takiej besti. Pewnie było by jednego grzesznika mniej gdyby nie wrodzona zdolność do cichego poruszania się po lasach krasnokudzkich mężów. Albowiem stary krasnal w pośpiechu chcąc załadować kolejną serię bełtów nieumyślnie złamał pod swą stopą jakąś suchą gałąź. Ten niewinny incydent sprawił że krasnoludowi omal nie stanęło serce. Przełknął gęstą kluchę nagromadzoną w  przełyku i powoli podniusł wzrok na bestię... Ta już się na niego gapiła. Dzieliło ich zaledwie kilka metrów... Stary Dunarson w chwili wypuszczania bełtu w stronę Mounita nie przewidział takiego obrotu sytuacji. Przeklinał wolnostrzelnego Cerbera. Wiedział że nie ma szans na załadowanie broni i oddanie celnego strzału... Bestia ruszyła!!! Była ogromna i poruszała się nienaturalnie szybko. Krasnolud widział śmierć, do tej pory wyobrażał sobie ją jako kostuche w białym kaftanie... nie przypuszczał że śmierć przybierze kształt siedmiuset kilowej gury sadła i mięśni, uzbrojonej w oślinione ostre kły! Czas sie zatrzymał, "albo ja, albo on" pomyślał. Dzieliły ich może ze dwa metry, sekunda upłynionego czasu...
- ŁOŁ!!! ŁOOOOOOOOOŁ!!!
- SPOKOJNIE!!! TYLKO SPOKOJNIE...
- ktoś wykrzyczał.
Krasnolud nawet nie wiedział kiedy zamknął oczy...
"żyję? Czy to sen?". Bestia się zatrzymała jak gdyby na rozkaz. Po raz kolejny spojrzał na besię, tym razem nie musiał podnosić wzroku... czuł jej ciepły oddech na twarzy. Bestia ryknęła śliniąc Dunarsona po czym przechyliła cielsko w tył, tylko po to by stanąć na dwóch łapach... Miała ze trzy metry wyskości... Przysadzisty krasnolud wyglądał w tej chwili jak malutka myszka. Niedźwiedz ryknął po raz kolejny i uniusł łapy do góry...
-Rzuć broń! Słyszysz! Rzuć tą przeklętą broń!!! - ktoś krzyczał.
Krasnolud zdał sobie sprawę że w dłoni nie trzyma już kuszy tylko maczugę... Ironicznie spojrzał na wykończenie głowicy...


Odgrywaj swoją postać zgodnie z jej charakterem nawet jeśli nie spodobało by się to innym graczom. Pamiętaj że w tym świecie możesz wszystko!

Offline

 

#13 2012-04-23 15:55:12

Majkel Owen

Administrator

Zarejestrowany: 2011-04-17
Posty: 23
Punktów :   

Re: SESJA "Piekielny brewiarz"

Galar nie bardzo miał wybór, choć tak na prawdę nie wiedział, kto do niego woła. Z tego wszystkiego był gotów pomyśleć, że to niedźwiedź włada całkiem poprawną ludzką mową. No, może nie do końca poprawną, ale zrozumiałą. Krasnolud był tak oszołomiony, że rzucił Cerbera na ziemię, spluwając przy tym obok. Z maczugą nie poszło już tak łatwo, zważywszy, że bestia wciąż gapiła się na niego, a na twarzy czuł jej oddech, w którym wyczuł nutę świeżo upitej krwi. Tak przynajmniej mu się zdawało. W końcu jednak rzucił maczugę, dochodząc do wniosku, że na niewiele mu się zda w starciu z tak wielkim niedźwiedziem.Oczywiście w miarę możliwości próbował nie dać po sobie poznać, że tylko pusty żołądek uratował go przed nasraniem w spodnie.
-Niech mnie cholera, jeśli potrafisz gadać bestio. - rzucił na tyle groźnie, na ile było go stać w tym momencie - Chyba,że mój krasnoludzki łeb jest teraz roztrzaskany i Bogowie robią sobie ze mnie żarty.
Bestia wpatrywała się zdziwiona w twarz krasnoluda. Kapiąca z pyska ślina nie dawała raczej powodów, by myśleć, że to istota bardziej inteligentna, niż inne niedźwiedzie. Krasnolud próbował zrobić krok w tył, ale niedźwiedź ryknął tak mocno, że kilka kropli śliny uderzyło o twarz Galara.
"No pokaż się władco bestii." Pomyślał Dunarson obracając głową. Las szumiał jak zawsze, nie zauważył żadnej postaci."Właśnie dlatego krasnoludy nienawidzą lasów.Wszystko się rusza i szeleści.Jak ktoś o zdrowych zmysłach może tu wytrzymać?"
-Pokaż,że się wreszcie! - warknął w końcu krasnolud. Zdążył już opanować nerwy na tyle, by zacząć myśleć trzeźwo. -
Wiem,że tam jesteś i nie chcesz mnie zabić. W przeciwnym razie nie powstrzymałbyś swojego zwierzątka. Ja też nie zrobię ci krzywdy, ale tego chyba już zdążyłeś się domyśleć, co? Jestem Galar Dunarson, naczelny konstruktor i budowniczy jego królewskiej mości Hamre Krótkobrodego. Podróżuję po tych terenach, a co do tego trupa w łachmanach, to kawał mendy, czarodziej.Mroczna postać, chciał mnie zabić,bo naraziłem mu się w mieście.Też tam byłeś?Jeśli nie to sobie daruj, rycerze z krzyżami zrobili tam prawdziwą rzeź.Wszystko stoi w płomieniach, musimy stąd uciekać, bo na pewno zaczną przeszukiwać lasy w poszukiwaniu niedobitków. - nic nie padło w odpowiedzi,dalej szeleściły liście i śpiewały ptaki. - A jeśli sam nie zamierzasz stąd odejść, to odwołaj swojego niedźwiedzia, daj mi zabrać broń i dać stąd nogę. Obiecuję, że nie będę cię szukał.
Przez chwilę Galar miał nadzieję na jakąś odpowiedź...czekał. Nie wiedział, co jeszcze może powiedzieć,aby ta niepewność się skończyła.


Nawet płonący żywy trup ma swoje jasne strony.

Offline

 

#14 2012-05-18 19:28:51

 kamilus222

Użytkownik

23061357
Zarejestrowany: 2011-04-18
Posty: 20
Punktów :   

Re: SESJA "Piekielny brewiarz"

Z prawej strony niedźwiedzia, z pośród gęstego listowia wyszedł mężczyzna. Stanął na skraju polanki i swoimi szalonymi oczyma zerknął przelotnie na krasnoluda, po czym szybkim krokiem podszedł do bestii. Gdy podszedł, architekt mógł się dokładniej mężczyźnie przyjrzeć. Był dość wysoki, miał rozczochrane brąz włosy i gęstą brodę w nieładzie, tegoż samego koloru a także  opadniętą dolną wargę. Ubrany był niczym żebrak w wyblakłe zielone łachmany, gdzie nie gdzie rozprute. Jego jedyną bronią był krótki kawałek konaru. Gdy zbliżył się do niedźwiedzia, powiedział coś w niezrozumiałym języku, który brzmiał bardziej jak pomrukiwanie i głośnie burknięcia niż jakakolwiek zrozumiała mowa. Zwierze zaryczało, po czym pomknęło w gęstwiny boru. Tobius odwrócił się w stronę Galara i zaczął mu się z uwagą przyglądać.


Czterech rzeczy nie do się cofnąć: wypowiedzianego słowa, wypuszczonej strzały, boskiego dekretu i czasu.

Offline

 

#15 2012-06-18 21:21:51

 Jerzyk

Użytkownik

Skąd: Ząbki
Zarejestrowany: 2011-04-17
Posty: 50
Punktów :   

Re: SESJA "Piekielny brewiarz"

       Obłąkany człek patrzał swymi wyłupiastymi oczyma nic nie mowiąc, jak gdyby starał się rozpoznać myśli Dunarsona zapisane w jego spojrzeniu. Jego twarz sprawiała wrażenie przerażonej, jak gdyby coś kiedyś wyryło na niej te rysy tak głęboko iż nawet dłuto czasu nie było w stanie zmienić tego wyrazu głębokimi zmarszczkami. Dziwak ten niby człowiek bardziej przypominał leśne zwierze, mimo iż ciało jego ludzkie było a słowa zrozumiałe. Uniósł rękę zakończona brudnym pazurem wskazując głębiny mrocznej puszczy:
- Tam idźcie krasnoludzie. Tam idźcie a wyjdziecie z lasu.
Mówiąc to odwrócił wzrok i odszedł gibiąc się na boki. Po chwili zniknął gdzieś w leśnej gęstwinie tak szybko jak się pojawił. Kamienna Głowa nie wiedział czemu tamten mu pomógł, zastanawiał się czy przyjdzie im się jeszcze spotkać...
    Gdy nieznajomy odszedł, Galar opadł na leśne runo. Serce jeszcze mu waliło. Wziął głęboki wdech i spoglądając na leżącego Cerbera uspokajał się. Uniósł głowę do góry i skierował wzrok ku wierzchołkom drzew. Jaśniejące smugi światła przedzierały się przez geste listowie koron modrzewi, klonów i dębów oświetlając podrywane w powietrze podmuchami letniego wiatru latawce mleczu. Było cicho, krasnolud przyzwyczaił się do świergotu ptaków na tyle że już ich nie słyszał. Myślał... układał w głowie ostatnie wydarzenia. Przypomniał sobie o dziewczynie i ostatniej woli zatroskanego jej ojca. Sięgnął za pazuchę by wydobyć szkatułkę. Drewniane pudełko nie wyglądało nazbyt ozdobnie. Galar nie znał się na rzeźbiarstwie lecz wiedział że jest solidnie wykonane. Było całkiem ciężkie, za ciężkie jak na coś wykonanego z drewna. Być może jego zawartość była ... cenna...cenna jak niejeden metal bądź kamień... myśli Dunarsona i jego naturalna krasnoludzka miłość do szlachetnych kruszców nie dawały mu spokoju. Potrząsnął pudełkiem, nic jednak się nie obijało o jego ścianki.
"Może jest obite materiałem od środka"... od zewnątrz w każdym razie było rzeźbione. Jakieś dziwne znaki, coś na kształt run. Galar nie potrafił ich odczytać. Co dziwne szkatułka nie posiadała zamka i wyglądała na zamkniętą od środka albo przynajmniej na zatrząśniętą na tyle mocno że nie otwiera się mimo braku zatrzasków. Przepasana była granatową, aksamitną wstążką zawiązaną na supeł. Lecz to nie owa wstążka sprawiała że pudełko nie otwierało się. Była to raczej forma podkreślająca iż jest ono zamknięte. 

* * *



    Spory kawałek mięsa wydziobał czarny kruk z jeszcze ciepłego truchła niedoszłego czarownika. Popatrzał swoimi węgielnymi oczkami na krępa postać Galara mrugając przy tym i obracając łebkiem. W jednej chwili połknął krwistą przekąskę i zakrakał ponuro. Krasnolud wiedział że to zły znak. Zapach śmierci począł roznosić się po lesie zapraszając na ucztę tych wszystkich mieszkańców lasu których Galar nie chciał spotkać. Bełty wciąż tkwiły w trzewiach Carlesa, jego zwłoki były niemiłosiernie poszarpane. Wybebeszony niczym prosie na rzeźnickim stole leżał w kałuży własnej przeklętej krwi. Jego twarz wyszczerzona w agonii zamarła w tym wyrazie. Ślepe oczy wciąż patrzyły przeraźliwie na Galara a wysunięta ręka o powykręcanych palcach dawała przykry wyraz ostatniej woli Mouinta. . . Krasnolud nie mal czuł zimne palce na swej szyi. To przeraźliwe lecz satysfakcjonujące uczucie, zginął człek jakże marny w oczach bogów. Człek jakże do nich podobny a zarazem różny. Przykład nekromanty przypominał Kamiennej Twarzy jak łatwo jest stracić to co jest dla nas najcenniejsze... życie.

* * *



    Niski ton demona mimo stosunkowo cichej mowy rozbrzmiewał po celi niczym grzmot:
- Wiedziałeś że on także pałał się mroczna sztuką?
- Pałał się?- odrzekł starzec.
- Owszem, właśnie piekło wita go u swych bram wspomnieniami ostatnich chwil życia.
- On był nikim, ten artefakt przyciąga bardzo wielu magów. Kto wie? Nawet takiemu głupcowi mogło się poszczęścić. Jak widać cenę zapłacił najwyższą.
- Nie interesują mnie twoje szaleństwa śmiertelniku. Zależy mi tylko na brewiarzu. Prędzej czy później i ty pójdziesz do piekła... hmmm hmmm hmmm. To nieuniknione. Już jedną nogą w nim jesteś.
Starzec uśmiechnął się żałośnie w odpowiedzi choć daleki był od uczucia radości.
- Nie zapominaj kto nadstawia za ciebie karku, tu na ziemi, gdzie twa moc jest ograniczona.
- Ograniczona...? - odrzekł unosząc rękę do góry tym samym zaciskając niewidzialne peta na szyi starca. Cela momentalnie stanęła w czerni, twarz starucha poczerwieniała od pulsującej weń krwi a stopy z wolna koniuszkami palców szukać zaczęły podłogi.
- Zmiażdżył bym cię w jednej chwili staruchu... nie zdążył byś nawet użyć swego jadowitego języka. - mówiąc to zaciskał palce sprawiając iż kapłan mimowolnie wysunął język a źrenice jego uciekać poczęły w tył głowy, którą w tej chwili wypełniał przejmujący pisk.
- Nigdy nie myśl że jesteśmy równi Tariowlu Silwanianusie. Poufałość jeśli buduje samoocenę może także łatwo ukrócić żywota.- po tych słowach rozluźnił uścisk dając starcowi dojść do słowa:
- Oczywiście książę, wybacz iż pozwoliłem ci tak pomyśleć. - Łapiąc ledwie wdech powietrza dodał/color]
- Czy ten nekromanta był sam?
[color=#FFCC99]Demon z wolna postawił dziada, pozwalając światłu dnia ogarnąć pomieszczenie.

- Wiem że zginął szybko... czym predzej odnajdź to ciało i urzyj swych umiejętności by sie tego dowiedzieć. Śpiesz się, truchło najpewniej lerzy w lesie w przeciwnym razie zostało by spalone o czym byś już wiedział. . .

Ostatnio edytowany przez Jerzyk (2012-09-02 21:06:27)


Odgrywaj swoją postać zgodnie z jej charakterem nawet jeśli nie spodobało by się to innym graczom. Pamiętaj że w tym świecie możesz wszystko!

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi

[ Generated in 0.039 seconds, 9 queries executed ]


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.ugamella.pun.pl www.wdz.pun.pl www.twelvesky2.pun.pl www.naruto-time.pun.pl www.psychostos.pun.pl