GAWĘDA
dźwięk https://www.youtube.com/watch?v=Jrg9E2YBgsI

Niebo tego popołudnia było brudno szare zupełnie jak gdyby chmury się rozmyły przypominając swą barwą rozcieńczone uryną mleko. Panowała przejmująca cisza. Nawet chmara zerwanych w powietrze ptaków zdawała się bezdźwięcznie przelatywać obserwując Cię z wysoka. Wiatr zdawał się spacerować między suchymi drzewami delikatnie tylko muskając najcieńsze ich gałęzie. Piach pod Twoimi stopami miał kolor brudnej bieli i z każdym krokiem sprawiał iż te zapadały się w nim aż po kostki. Był chłodniejszy niż powietrze i brudził skórę na szaro. Twoje nogi wyschły w tym piachu oblepiając się brudnym pyłem. Woda w rzecze była lodowata i wychłodziła Twój organizm lecz za to masz pod pachą suche ciżemki i nogawice. Dziś nie było tak zimno jak zazwyczaj jest o tej porze roku lecz Twoje członki skostniały od chłodu. Zewsząd otacza Cie las sosnowych cienkich drzew ogołoconych z igieł za wyjątkiem samych czubków. Martwa flora niebawem będzie budziła się do życia lecz zima jeszcze trwa, mimo iż od dwóch tygodni nie padało a ostatnie śniegi stopniały kilka dni temu, wciąż zdarzają się przymrozki, zwłaszcza nocą. W milczeniu liczysz na to że zima już nie wróci z doświadczenia jednak wież że najpewniej tak nie będzie. Chmara ptaków właśnie nad Tobą przelatywała głośno kracząc gdy daleko na drodze pojawił się lis. Wyłonił się na Twoich oczach z leśnej ściany niewysokich sosenek rosnących przy drodze. Z tej odległości wydawał się czarny. Stał i spoglądał na Ciebie nadstawiając sterczących uszu. Miał coś w pysku, nie dało się z tej odległości stwierdzić cóż to takiego lecz zwierz począł kąsać zdobycz w charakterystyczny sposób skręcając łeb w bok by schwycić ją tylnymi zębami. Wyszarpał niewielki kawałek mięsa po czym kłapiąc pyskiem szybko połknął, schwycił resztki i ruszył w ciemną gęstwinę iglaków. Wtem czarne ptactwo znów pojawiło się nad drzewami zakłócając wszechobecną ciszę donośnym krakaniem. Tym razem jednak poleciało w tą stronę z której przybyło, poczęło krążyć by po kilku chwilach zniknąć z nieba w szczytach sosen z których wybył lis. Znów zapadła cisza i nie dało się słyszeć niczego prócz szelestu połów wierzchniego przyodziewku. Stawiając kolejne kroki trzeba było uważać na szyszki i patyki pod stopami które spadły z wygiętych pod naporem wiatru cienkich drzew. Po przebyciu kilkunastu sążni las ustąpił niewielkiej polance którą droga przecinała na dwie niemal równe części. Dookoła rosły tu młode brzózki i osiki malowniczo komponując się z wysuszoną, spłowiałą trawą. W około znajdowało się pełno małych, czarnych, zajęczych bobków i pewnie gdyby sięgnąć wzrokiem dalej znalazło by się niejedną zajęczą norę. Tu na polanie dało się słyszeć krakanie dochodzące z głębi lasu. Było ciche lecz jakby się wsłuchać, dojść do wniosku można by, iż ptactwo żywo niepokoi. Wpatrując się w czeluści sosnowego boru... coś nagle wyleciało! Wyleciało z między drzew i wzbiło się w niebo trzymając w dziobie kawałek jakiegoś materiału. Dopiero po chwili zdać sobie można było sprawę iż był to nad wyraz duży gawron, wzniósł się w górę po czym poszybował nad zielonymi wierzchołkami drzew. Po chwili z lasu wyleciał kolejny ptak a potem jeszcze dwa następne. Do akompaniamentu pokrakiwań dołączyło się w tej chwili przeciągłe i przejmujące wycie wiejskiego psiska...
psisko https://www.youtube.com/watch?v=8_8Pk7pwNUI
|
- Tak właściwie to po co ja ściągnęłam te buty skoro jest tak zimno...? - zapytała samą siebie niespecjalnie zdając sobie sprawę z tego, jak daleko zawędrowała. Spojrzała na szare niebo jakby spodziewała się właśnie stamtąd odczytać odpowiedź na zadane pytanie po czym spuściła wzrok na stopy zamoczone w wodzie i westchnęła ciężko. Przystanęła i spojrzała obojętnie za siebie. Przypomniała sobie. Zawahała się, ale znowu zaczęła niemrawo przebierać nogami, by w ślimaczym tempie brnąć do przodu. Była zmęczona, głodna, a jej poraniona kamieniami na stopach skóra przestawała dzięki lodowatej wodzie doskwierać. Ale tak czy inaczej miała ochotę odpocząć. Po prostu położyć się na zimnej glebie i zapomnieć o wszystkim. Wiedziała jednak, że musiała brnąć dalej desperacko szukając miejsca, które posłuży jej za schronienie. Cisza i spokój otoczenia działały kojąco na zszargane nerwy. Szum świata, który dochodził gdzieś z oddali, jakby spoza kręgu drzew brzmiał bardzo tęsknie, ale nienachalnie. Parę ptaków przerwało te nawoływania cywilizacji, ale nie trwało to zbyt długo. Znów podniosła wzrok. Niebieskie oczy śledziły czarne sylwetki pierzastych stworzeń, a gdy tylko znów miała wlepić oczy w drogę przed nią, tak dostrzegła lisa. Zdziwiła się nieco, ale ostatecznie niezrażona ruszyła dalej. W sumie... można by upolować tę kitę. I futro by było, i marny ochłap mięsa i czaszka na amulet... , ale zaraz zaczęła zakładać buty. Zaczynało być przesadnie zimno. Nie bała się, wszak tu już nie było ludzi, a przynajmniej nie słyszała nigdy, by ktoś się zapuszczał tak daleko w ten las. Lekki powiew wiatru rozdmuchał melancholię tlącą się w jej sercu, ale miała absolutne przekonanie o tym, że postąpiła słusznie. Przeczesując brązowo rdzawe włosy sięgające ramion dostrzegła nagle jakiegoś sporego ptaka, który niósł w dziobie skrawek materiału. To już bardzo jej się nie podobało i przyspieszyła kroku chcąc oddalić się od tego miejsca, ale gdy tylko usłyszała ten psi głos, tak dreszcze przeszły jej po plecach. - Cholera... A więc jednak? - mruknęła do siebie. - Słodcy bogowie, oby widok nie był zbyt drastyczny... - powiedziała niemal bezdźwięcznie i poszła w stronę skąd dobiegało wycie uważna i ostrożna. Wyciągnęła zza paska sztylet, swoją jedyną broń, opatuliła się szczelniej ciemnozielonym płaszczem i narzuciła na głowę głęboki kaptur.
|
Podróż dłużyła się czarcio. Lubo to bełt złośliwy zwiódł Niepełkę na złe ostaje, lubo jaki dydek mu osąd zmącił, takoż jedynie wiada była, że zbłądził. Mełłąc cierpkie przekleństwa w ustach, pomstował na własną głupotę: „Nie lza było Dziewannie pieśni odmówić w Dniu Jaskółki! Do kaduka! Głupiś, teraz za lelkami będziesz-li się uganiał po lasach, tłuku jeden.” Bieżać ciężko było Niepełce i niewygodnie. Ciżmy na jednym ramieniu sznurowadłem konopnym, zgrzebnym przewiązane, dyndały fikuśnie o bok się obijając i w ziobra boleśnie łupiąc, co skutkowało bólem tępem. Na drugim ramieniu zaś – pas sparciały wisiał, we skórę się wpijając, bowiem spory ciężar strzymać ów musiał, a było to futeralisko skórzane, co we środku lirę lipową kryło. I tako szła wędrówka – kiedy się na lewą stopę nastąpił, tedy z prawa go buty w bok obijały, a kiedy z prawa stanął, tedy mu futeralik po miednicy stukał. Białobogu jednak dzięki, że kija z ostrewki dębowej przy ostatniej wsi przygarnął, zawżdy wspierać się mógł jakoby nogą trzecią, gdyźli inaczej Licho z dawna by go ze sobą zabrało i na ubłoconym bezdrożu dawno bez ducha ostawiło. Szlag Niepełkę począł w tymże znoju trafiać, toteż zamyślił, by przystanąć na chwilę, by odsapnąć i ducha uspokoić. Przysiadł na kamulcu i ciżmy przemoczone od się precz cisnął, a takoż później futeralik rozwarł i lirę wyciągnął czule. Wszako Tydzień Jarowita się już kończy i Nawski Dzień nadchodzi. Trza byłoby o jakisik przysiółek zahaczyć, ludziom pograć, coby Darzboga wespół chwalić, a tu – ni widu, ni słychu, coby się ten psiekrwi las miał skończyć.
„Skorom już spoczął, a w podróży jestem niepewnej, tedy przynajmniej pogram Płanetnikom, iżby mi pogody dostarczyli dobrej, a Licho i Pływniki dźwięk miły liry stąd z dala odprawi.” – Takoż Niepełka zgrzebnie pomyślał i tak jak pomyślał – takoż zrobił: chwycił za korbę instrumentu jedną łapą i kręcić począł ochoczo, drugą zaś zęby mechanizmu szarpać wziął i melodię zacną w powietrze ku Perunowi wzniecił. I niebiosa ukontentował pewnikiem, bowiem wiatr począł wiać gwałtowny, jakoby Żmij powietrzny nade głową jaki smyrnął.
Po chwili jednak niejakiej, powziął dalszej podróży zamiar, ciżmy przeklęte na ramię narzucił na powrót i już – już kija w zgarbiałe dłonie miał ująć, gdy wtem ptactwo różnorakie w niebiosa się podniosło. „Nic to.” – pomyślał – „Pewno Leszy albo Borowy się wzburzył wiela.” W przekonaniu tym utwierdziło go jeszcze, że nie ptactwo samo, lecz zwierzyna tudzież wyszła – i sarnę obaczył i zająca uszami strzygącego i wszelaki pomiot Dziewanny łaskawej, lecz dziwować się jął, kiedy owe leśne potomstwo skrawki odzieży wszelakiej wynosić poczęło. Wszako z dala od domostw zaszedł, tak daleko, że jeno Lel i Polel wiedzą jak. Traktów żadnych uczęszczanych takoż nie przemierzał… - Oho, zdaje się mi, że Mora kogoś w nieszczęsnej podróży spotkała. – Mruknął ponuro, kontstatując, że i jego ta sama przygoda wkrótce spotkać również może. – Nic to. – Rzekł jak zawsze na otuchę.
Iść trza sprawdzić, co zacz, jeśli mus będzie to ciało pogrzebać, coby jako wąpierz czy upiór jakowy nie wstało. A nuści będzie jeszcze co przez zwierza nierozgrzebanego w plecaku, co poratowałoby umartwiony żołądek. Tak czy siak – mus iść sprawdzić, co za dziwy się w lesie kryją.
|